Praca niniejsza jest próbą syntetycznego ujęcia problemu sztuki oblężniczej na ziemiach polskich doby
pierwszych Jagiellonów, czyli od końca XIV do II poł. XV wieku. Ma ona objąć swoim całokształt tejże sztuki militarnej, świadomy jednak jestem,
że nie wyczerpię w niej tematu, dlatego skupię się wyłącznie na najważniejszych aspektach, czyli metodach zdobywania i bronienia umocnień,
na problem samego funkcjonowania umocnień i ich rozwoju poświęcając mniej miejsca z racji charakteru pracy. Spróbuję uwzględnić w niej
najpopularniejsze metody prowadzenia oblężeń, zanalizować je pod względem skuteczności oraz dokonać oceny. Pokuszę się też o próbę
analizy rozwoju metod oblężniczych i obronnych, i porównać go z podobnymi procesami zachodzącymi w innych częściach Europy.
2. Sztuka oblężnicza okresu przed ogniowego
Pod pojęciem okresu przed ogniowego rozumiemy czas, gdy artyleria ogniowa, czyli broń palna nie była
jeszcze upowszechniona, z tej też racji sztuka oblężnicza wyglądała nieco inaczej i inne były też metody obrony. Spróbuję krótko
scharakteryzować w tym rozdziale metody jakie stosowały obie strony, oblegający i oblężeni, zanim do użycia wszedł proch, który w omawianym
w tej pracy okresie zmienił wygląd ówczesnej sztuki wojennej, kończąc tym samym epokę średniowiecza a zaczynając nowożytną w historii
wojskowości.
Nie można powiedzieć, że metody jakie wypracowały wieki doświadczeń na polu zdobywania i obrony
grodów zostały gwałtownie i gruntownie zmienione wraz z wykorzystaniem prochu. Proch i jego użycie w boju pozwoliło tylko udoskonalić trudną
sztukę dobywania, stare i wypróbowane metody nadal cieszyły się popularnością, a to ze względu na duże koszty prowadzenia ostrzału
artyleryjskiego oraz niską skuteczność ówczesnych dział. Łatwość wykonania machin oblężniczych, dostępność drewna na budowę i duża
skuteczność nawet przeciwko murowanym umocnieniom powodowały, że używano z powodzeniem obok artylerii także ostrzału z machin
miotających i inne wypróbowane metody walki.
Zajmę się na początek machinami i krótko je scharakteryzuję, gdyż występowała ich duża różnorodność jak i
cele jakim służyły były różne.
Machiny można ogólnie podzielić na miotające, czyli służące do walki na dystans, jak i machiny, których przeznaczeniem była walka w
bezpośredniej bliskości murów.
Machiny miotające znane już od starożytności były przez całe średniowiecze bardzo popularne. Ich zasada konstrukcyjna pozwalała na walkę na
odległość dzięki sile, która wyrzucała pociski na spory dystans. Siła owa powstawała albo przez skręcenie, zgięcie lub ściśnięcie materiału
elastycznego i następnie jego rozprężenie, czyli różnego rodzaje kusze wałowe, katapulty itp. Kusze owe wyglądały nieco inaczej niż zwykłe
kusze, bowiem były przede wszystkim od nich większe a także były zaopatrzone w podstawę obrotową i kołowroty z dźwigniami do napinania.
Sam zaś mechanizm działania opierał się albo na tradycyjnym dla kuszy łuczysku skonstruowanym z kilku warstw mniejszych łuków połączonych
razem, lub też znanym z onagerów rzymskich systemie skręconych ze sobą włókien (lin), które przy rozprężaniu popychały do przodu dwa
drewniane ramiona połączone ze sobą cięciwą. Katapulty zaś to machiny wyrzucające pociski torem balistycznym ( to jedno jest im z balistami
wspólne ) ale w przeciwieństwie do balisty nie za pomocą przeciwwagi na krótszym z końców lecz za pomocą skręconych lin. Zasięg takiej
artylerii był znaczny, balista potrafiła wyrzucać kamienie nawet na 900 metrów, podobnie miotały kusze.
Machiny takie strzelały pociskami kamiennymi, okrągłymi kulami z żelaza lub bełtami rażąc obrońców
(oblegających) lub krusząc mury. Po osłabieniu murów następowały szturmy z udziałem drugiego rodzaju machin, a mianowicie różnego rodzaju
taranów czy wież. Ich przeznaczeniem było podprowadzenie atakujących pod same mury (często zaopatrzone były w osłony chroniące w swoim
wnętrzu oblegających), a potem w zależności czy jest to taran, czy wieża albo kruszenie murów i uczynienie wyłomu bądź też umożliwienie
atakującym wdarcie się na mury.
Wieża oblężnicza miała konstrukcję rusztowania drewnianego osadzonego na kołach. Wnętrze wypełniały pomosty i drabiny po których
wchodzono na najwyższą kondygnację równą wielkością z koroną murów, czy wałów. Na ostatniej kondygnacji znajdował się pomost, który
przerzucano na łańcuchach na blanki i po nim atakujący dostawali się na mury. Wieże okrywane były mokrymi skórami, by zapobiec zapaleniu
ich przez oblężonych.
Taran zaś to zwyczajna belka okuta na jednym końcu zawieszona na łańcuchach. Siła ludzkich mięśni
wprawiała ją w ruch i niszczyła za jej pomocą mury. Załoga tarana była chroniona przed pociskami wroga przez daszek z desek jaki
rozpinał się nad atakującymi.
Jak zatem wyglądało typowe oblężenie w tamtych czasach? Nie można powiedzieć, że było ono typowe, bowiem tak na prawdę różne
metody stosowano na różne umocnienia. Charakter fortyfikacji, tzn. jej wielkość, kształt, położenie topograficzne oraz materiał z którego
została wykonana, a także siła oblegających i oblężonych, pora roku i dostępność żywności czy budulca powodowały, że stosowano różne
dostosowane do warunków metody. Zawsze jednak istniały pewne cechy wspólne i charakterystyczne.
Pierwszą rzeczą było to, że obrońcy mieli przewagę wysokości. Chodzi tu o to, że każdy zamek, gród,
czy inne umocnienie musiało poprzez jakieś wyniesienie górować nad oblegającymi. W tym celu powstawały na wzgórzach, sztucznych bądź
naturalnych, a także posiadały z reguły wysokie mury lub wały o ile nie była to twierdza murowana. Prawie wszystkie warownie miały przynajmniej
jedną wieżę z której w razie potrzeby rażono przeciwnika. Stanowiła ona też często ostatni "bastion" oporu gdy przeciwnik sforsował mury, stąd
też wejście do takiej wieży znajdowało się zawsze powyżej poziomu chodnika muru bądź majdanu, a dostęp do niego odbywał się po
drewnianych, łatwych do zniszczenia schodach, lub drabinach, które wciągano potem do środka.
Przewaga wysokości pozwalała razić z większą precyzją i siłą wroga, będąc samemu często poza zasięgiem, przynajmniej jeśli chodzi o broń
ręczną. Przewaga ta miała jeszcze inną zaletę; podejście pod górę w ciężkiej zbroi kosztowało atakujących wiele wysiłku, byli oni wtedy łatwym
celem dla obrońców, gdy nieco ociężale darli się na mury.
Obrońcy poza przewagą wysokości zapewniali sobie często niczym nie zasłonięte przedpole by móc razić z
machin miotających przeciwnika na większą odległość, ale także po to, by w porę wykryć atakującego niespodziewanie wroga. W tym też
celu wycinano drzewa w promieniu kilkuset metrów, a w skrajnych przypadkach palono podgrodzia by nieprzyjaciel nie miał osłony podchodząc
pod mury jak i oblegając samą twierdzę.
Aby utrudnić jeszcze podejście budowano fosy wypełnione wodą lub suche, kopano strome rowy najeżone
palisadami lub zasiekami a także wały. Wszystko to znacznie wydłużało czas podejścia, a tym samym wystawiało atakujących na znacznie
dłuższy ostrzał. Fosy i rowy skutecznie przeszkadzały w podprowadzeniu pod mury machin oblężniczych. Aby bowiem dosięgnąć korony murów
należało albo zasypać fosę, czy zrównać rów, co zawsze pociągało za sobą ogromne straty, albo wybudować dłuższy, znacznie cięższy pomost,
ale to także narażało atakujących na straty, bowiem czas przebiegnięcia wojska po pomoście był dłuższy, zatem ryzyko śmiertelnego postrzału
większe.
Atakujący mogli uciec się także do próby wzięcia fortecy głodem. Należało jednak zapewnić sobie stałe
dostawy żywności, a odciąć od zaopatrzenia obleganych. Aby to jednak uczynić trzeba było posiadać duże siły, by zamknąć pierścień wokół
twierdzy a jednocześnie częścią wojska zdobywać żywność dla siebie i przepatrywać drogi celem wykrycia i ujęcia wycieczek wroga po świeże
mięso i zboże. Wymagało to czasu i sporych sił, jednak pozwalało zaoszczędzić potencjał ludzki o ile oczywiście udało się zapewnić takiej liczbie
wojska wyżywienie, często bowiem było tak, że oblegającemu wiodło się gorzej od oblężonego. Obrońcy mieli zawsze zgromadzone zapasy,
chyba, że atak nastąpił niespodziewanie i nie zdołano uzupełnić spichrzy. Atakujący zaś zmuszeni byli z czasem do coraz dalszych wypraw po
żywność, której zabrakło już w okolicy. Zdarzało się zaś nieraz, że by dodać strat przeciwnikowi, obrońcy uchodzący do twierdzy zabierali ze
sobą bydło a pola i zasiewy palili, wszystko po to, by utrudnić oblężenie. Dlatego jeśli uciekano się do tego sposobu, czyniono to późnym latem
kiedy okoliczna ludność zebrała już zboże z pól miała więc paszę dla koni i bydła, czym można było z kolei nakarmić ludzi i prowadzić oblężenie.
Można było też uciec się do prób podkopania się do wody gruntowej i skierować ją, lub rzekę zaopatrującą
grodową studnię, w inne miejsce omijając umocnienie. Kiedy to się udało, jak miało to miejsce pod czas oblężenia Świecia przez Krzyżaków
w 1309 r. obrońcy nie mogli się długo opierać, bez wody opadali z sił a także szybko umierali. Był to doskonały sposób, jednak wymagał wiedzy,
umiejętności i przychylności losu, bowiem nie zawsze ujęcie wody znajdowało się blisko murów.
Oblegający mogli spróbować szczęścia przez niespodziewany atak, przeprowadzony zwykle w nocy lub o
świcie. Chodziło o to by zaskoczyć niespodziewającego się niczego wroga i wedrzeć się na mury, lub wyłamać bramę nim załoga zdąży
zorganizować skuteczną obronę. Próbowano też ataków dziennych, gdyż istniała szansa, że obrońcy nie zdążą zamknąć bramy, która była w
dzień otwarta. Gdy taki atak się udał oszczędzał wielu strat atakującym. Długosz wspomina o podstępnym zdobyciu zamku w Złotorii, w ziemi
dobrzyńskiej, przez księcia Władysława Białego w roku 1373. Nastąpił nocny, cichy atak poprzedzony spiciem załogi przez podstawionych ludzi.
Atak zakończył się całkowitym sukcesem, nikt też nie poległ z napastników.
Jedną z metod zdobycia umocnienia, zwłaszcza drewnianego, była próba podpalenia samych murów i tym
samym osłabienia ich, bądź też wszczęcia pożaru wewnątrz obwarowań. Można to było dokonać przez obłożenie muru faszyną, słomą i chrustem
a następnie podpalenie tego stosu. W efekcie pożaru mur mógł się zawalić, na pewno zaś był w tym miejscu mocno osłabiony. Istniała szansa,
że pożar przenosił się na zabudowania wewnątrz pasa murów, jeśli nie udało się, stosowano płonące strzały i maźnice ze smołą wyrzucane do
wnętrza przez machiny miotające. O takim sposobie pisze Długosz w swoich Rocznikach, gdy w 1373 roku książę gniewkowski Władysław Biały
próbował odzyskać kilka zamków, zajętych przez starostę nakielskiego Sędziwoja z Szubina. Obległ on Gniewków i ponieważ szturm się nie
powiódł, obłożył zamek chrustem i podpalił. W wyniku tego pożar przeniósł się na zabudowania. Nie mogąc zapanować nad żywiołem obrońcy
skapitulowali.
Nie mogąc zdobyć umocnienia w otwartej i uczciwej walce, zawsze pozostawała możliwość przejęcia go
zdradą lub fortelem. Nie były to jednak metody chwalebne i godne rycerza, co nie przeszkadzało oczywiście ich stosować, gdy korzyści były
niewspółmierne do zmazy na honorze. Tak było na przykład podczas oblężenia Tucholi przez Krzyżaków, gdzie podstępem wmówiono obrońcom
przez podstawionych ludzi klęskę wojsk królewskich pod Koronowem śpieszącym na odsiecz, gdy prawda była zupełnie inna. W wyniku
przeświadczenia o dalszej bezsensownej walce obrońcy uzyskali honorową kapitulację. Mimo klęski w polu Krzyżacy przejęli zamek, którego
nie byli w stanie zdobyć w walce. Inaczej postąpiono podczas oblegania Świecia, gdy w wyniku zdrady machiny miotające obrońców nie były
zdolne do działania. Zdradę proponowali też najemnicy czescy strzegący zamku malborskiego. Chcieli oni sprzedać zamek za sporą sumę
królowi polskiemu Jagielle podczas oblężenia w 1410. Ten jednak nie uważając czynu tego za honorowy i godny rycerza odmówił; zachował
cześć, ale zamku nie zdobył.
Oblegający mieli jeszcze jeden sposób na zdobycie umocnienia, był on jednak najtrudniejszy, wymagał
bowiem wiedzy inżynieryjnej i wykwalifikowanych robotników. Chodzi mianowicie o podkop jaki mógł dobrze przeprowadzony spowodować
zawalenie się części muru, czy baszty. Uczyniony tym samym wyłom stawał się doskonałą drogą do środka twierdzy. Sposób ten wymagał
fachowej wiedzy inżynieryjnej i był też bardzo niebezpieczny, bowiem nie należało kopać daleko od muru, lecz w jego bliskości. By nie narażać
się na ataki obrońców należało przy tym wykopać rowy i nasypy za którymi można by prowadzić bezpieczniej prace ziemne. Istniało też ryzyko,
że walący się fragment muru przygniecie kopiących pod nim w najmniej spodziewanym momencie.
Jak zatem widać oblegający mieli wiele sposobów na zdobycie twierdzy, jednak oblegający również nie
byli bez szans. I oni mogli na wiele sposobów utrudniać oblężenie. Ciekawe przy tym jest to, że pewne działanie z jednej strony powodowało
przeciw działanie drugiej, tak, że sztuka oblężnicza stale rozwijała się.
I tak możliwość wzięcia głodem powodowała konieczność posiadania w zamku odpowiednich zapasów,
stale uzupełnianych i gromadzonych w spichlerzach. Aby zaś nie zabrakło wody potrzebnej nie tylko do picia, ale też do gaszenia zarzewi ognia,
kopano nowe studnie o różnej głębokości, starając się, by były głębsze niż poziom wód gruntowych.
Podczas oblężenia potrzebne też były skóry, liny, stosy głazów i belek do miotania i tarasowania wyłomów,
worki z piaskiem, oraz oczywiście broń i strzały do łuków i kusz, także wałowych. Wszystko to musiało być magazynowane i odnawiane,
bowiem takie materiały jak skóry czy liny szybko się niszczyły.
Obrona twierdzy polegała w zasadzie na trwaniu na umocnieniach i zarzucaniu przeciwnika gradem
strzał i kamieni. Rzadko starano się walczyć poza dającymi przewagę oblężonym murami. Niemniej wycieczki by utrudnić oblężenie zdarzały
się dosyć często, były to jednak krótkie potyczki po których natychmiast wycofywano się do wnętrza umocnień, nieraz mając za sobą na karku
napastników. Tak działo się na przykład podczas oblężenia Wilna przez wojska witoldowe w 1390 roku lub podczas oblężenia Malborka.
Zasadniczym elementem fortyfikacji ówczesnych były mury i na nich opierano całą obronę. Z czasem
mury zaczęły posiadać drugi pas umocnień, tzw. mury zewnętrzne jak to było np. we Wrocławiu czy Poznaniu. Wzrastała też liczba wież i baszt,
które wzmacniały ogień obrońców. Wysunięcie baszt na zewnątrz lica muru powodowało możliwość prowadzenia obrony flankującej, czyli
wspierania ostrzałem murów wzdłuż jego boku a nie jak do tych czas tylko na wprost. Niestety baszty tego typu nie były zbyt popularne w Polsce,
za to na terenie zakonnym stanowiły regułę. Baszty umieszczano zwykle co kilkadziesiąt kroków tak by ostrzał z nich był jak najbardziej skuteczny.
Mury stanowiły główną linię obrony. Były one wysokie i masywne przez co trudne do sforsowania i
zniszczenia. Na szczycie znajdowała się korona muru wraz z chodnikiem i dobudowanym gankiem dla obrońców, dodatkowo osłaniał ich
krenelaż, czyli ciąg blanek i prześwitów między nimi, by móc skutecznie i bezpiecznie prowadzić obronę. Istniał jeszcze jeden nieco inny
sposób obwarowania, popularny zwłaszcza w architekturze zakonnej, mianowicie twierdza zbudowana z budynków umieszczonych przynajmniej
z trzech stron, tworzących zwartą zabudowę. System ten był lepszy od wolno stojącego muru, gdyż posiadał większą wytrzymałość na ostrzał i
działania taranów. Poza tym przebicie jednej ściany nie powodowało automatycznie powstania wyłomu w umocnieniach, bowiem w ciasnych
pomieszczeniach trudno się walczy, a zdecydowanie lepiej broni. Dlatego wtargnięcie wojska prze dziurę w ścianie budynku nie oznaczało upadku
twierdzy. Zawsze można było wyprzeć napastników.
Dziwi zatem mała popularność tego systemu, być może był on znacznie kosztowniejszy od postawienia
wolno stojącego mury.
Stosunkowo najsłabszym miejscem w systemie murów był wjazd. Aby zabezpieczyć bramę przed
sforsowaniem w XIV wieku budować zaczęto wieże bądź całe budynki bramne. Ich zadaniem było wzmocnienie wjazdu ( grubsze przez to mury )
i wsparcie ogniem zagrożonej pozycji, na niej bowiem skupiał się najsilniejszy atak.
Wieże bramne były to wieże nadbudowywane nad bramami, można by rzec, że były to zmodyfikowane i
unowocześnione wersje wczesnośredniowiecznych samborzy. Ich zasada była jednak nieco inna, teraz ceglane bądź kamienne wieże były
odporne na pociski, zaś by podejść pod bramę i wyłamać ją napastnicy narażali się na strzały i kamienie lecące od frontu, ale też i od góry przez
specjalnie wykonane nad bramami wykusze. Brama sama była wykonana mocnych dębowych desek okutych żelaznymi sztabami, często dostęp
do niej utrudniała stalowa brona, czyli krata opuszczana w dół. O takim sposobie obrony pisze Długosz wspominając śmierć przygniecionego
broną Fryderyka von Wedel podczas oblężenia Złotorii w 1375 roku.
Budynek lub wieża bramna mogła być wzmocniona przedbramiem, czyli otwartym od góry prostokątnym
budynkiem, często posiadającym ganek i blanki do ostrzału tłoczących się przed bramą napastników.
Bardziej na zewnątrz wysuniętą część umocnień stanowiła brema, czyli pas ziemi przed murami utrudniający atak, dodatkowo tak
wąski by nie zmieściło się za dużo ludzi na nim na raz. Brema utrudniała także dostawienie wieży oblężniczej, bowiem odsuwała ją bardziej od
muru. Za bremą, bardziej na zewnątrz znajdował się system fos i wałów również utrudniający podejście. Dodatkowo w fosie mogła znajdować
się woda, jednak w zimie zamarzała ułatwiając podejście atakującym.
Podejście załodze przez system fos do bramy ułatwiał most często zwodzony, jednak dla napastników
podniesiony most stawał się kolejną przeszkodą broniącą dostępu do bramy.
Warto tu także wspomnieć o wciąż popularnych jeszcze w tym okresie grodach drewnianych. One również miały swoje zalety, bowiem
trudniej na przykład było zniszczyć taranami i pociskami umocnienia. Konstrukcja drewniano ziemna wałów powodowała dużą sprężystość a co
za tym idzie odporność na uderzenia. Było je paradoksalnie trudniej zniszczyć w ten sposób niż mury ceglane. O tym doskonale świadczy zapis
Długosza o obronie przez Polaków Wilna, gdzie wały takie dodatkowo osłonięte skórami wytrzymały całe oblężenie, mimo nieustannego ostrzału
ciężkimi kamieniami.
Aby konstrukcja taka nie zapaliła się łatwo, oblepiana była polepą glinianą i trzciną. Gdy warstwa ta
stwardniała nie można jej było podpalić. Umocnienia te trawił ogień dopiero po zniszczeniu polepy przez atakujących, albo siekierami albo
pociskami.
Jeszcze jedną istotną zaletą omawianych grodów było to, że konstrukcja rusztowa powodowała zwężanie
się muru pod kątem ku koronie. Tworzył się trapez w przekroju bocznym, dzięki czemu machina oblężnicza dostawiana do muru u podstawy
mogła nie sięgnąć pomostem korony i blanków.
3. Sztuka oblężnicza ery prochu
Okres popularności prochu przypada na wiek XV, już jednak w 1383 roku poświadczony w kronikach został
udział artylerii ogniowej, czyli dział, w oblężeniu Pyzdr. Początkowo niska skuteczność powoduje małą popularność tego rodzaju broni. Z czasem
jednak działa zostają dopracowane pod względem konstrukcyjnym i ich rola jako broni ofensywnej i defensywnej rośnie. Wymusza to zmiany w
budownictwie warownym, nie zmienia jednak radykalnie charakteru sztuki oblężniczej. Nadal wielkie znaczenie mają dawne, ciągle jeszcze
skuteczne metody zdobywania i obrony grodów. Skupię się więc tylko na różnicach w budownictwie i na wykorzystaniu artylerii.
Artyleria tego typu wymusiła na budowniczych odsunięcie groźnych już teraz dział na dalszy dystans, by
lecące ku murom pociski nie miały takiej strasznej siły. Dlatego zaczęto budować kolejne pasy murów zewnętrznych, nowe fosy i podwyższono
przede wszystkim wały, które teraz zaczęły spełniać rolę kurtyny zatrzymującej kule.
Mury zewnętrzne były znacznie niższe od głównych przede wszystkim dlatego by móc prowadzić ostrzał
przedpola zarówno z pozycji zewnętrznych, jak i tych położonych głębiej, a więc wyższych.
Dzięki temu otrzymywano zwiększoną gęstość ognia na przedpolu, wymuszoną po części niską wciąż
skutecznością artylerii.
Pojawienie się dział nie spowodowało zaniechania taktyki wcześniejszej, wręcz przeciwnie podwyższono mury i baszty, by zwiększyć
przewyższenie między oblegającymi a obleganymi. Jednocześnie wzmocniono mury, by stały się bardziej odporne na nową broń. W tym
też czasie obrona zaczyna również być zintegrowana z funkcjonowaniem artylerii, dlatego powstają otwory strzelnicze w blankach służące do
prowadzenia ognia z hakownic, a także stanowiska, wieże armatnie, pod taraśnice i bombardy.
Zatrzymam się tutaj na chwilę i omówię krótko każdy typ owych dział. Największe z nich, bombardy służyły
do niszczenia umocnień, strzelały zaś kulami kamiennymi, z czasem w poł. XV wieku dopiero żelaznymi. Wielkość ich była duża, strzelały kulami
o średnicy od kilkunastu do kilkudziesięciu cm. Procedura ładowania i czyszczenia po strzale była tak czasochłonna, że oddawały wystrzał 2 razy
w ciągu dnia.
Mniejsze od nich taraśnice przeznaczone były do obrony twierdz, nazwa wzięła się od tarasów na których je
stawiano w specjalnie do tego przystosowanych fragmentów murów i baszt. Strzelały one pociskiem o znacznie mniejszym kalibrze
przeznaczonym do niszczenia wałów przeciwnika, i stanowisk jego dział. Ostatnim rodzajem dział były hufnice, czyli armatki przeznaczone
do walki w polu przeciwko hufcom nieprzyjaciela, stąd nazwa. Strzelały kilkoma małymi kulkami na raz. Taraśnice i hufnice strzelały nieco szybciej,
ale też niezbyt imponująco, bo siedem razy na dzień. Ich użycie doprowadzili do perfekcji husyci, ci jednak wykorzystywali je do walki z wozów.
Wszystkie te działa początkowo nie miały nawet łoża drewnianego, tylko były ustawiane na ziemi i
odpowiednio podsypywane, potem dopiero zyskały łoże a na końcu koła.
Prochu nie używano wyłącznie do oddawania strzałów, stosowano go także jako materiału wybuchowego podczas podkopów i wysadzania murów.
Aby się przed zgubnymi skutkami takich wybuchów bronić stosowano kontrminy, którymi wysadzano podkop przeciwnika, grzebiąc w nim wroga,
lub odsuwano przedpole mocno je przy tym urozmaicając przeszkodami takimi, jak rowy , fosy wypełnione wodą, wkopane w ziemię bale i ostrokoły
itp. Ze stosowaniem podkopu wiąże się ciekawa historia oblężenia Chojnic w 1414 roku. Gdy oblężeni słysząc podkop zlokalizowali go, dokopali
się do niego z drugiej strony i ustawili taraśnicę u wylotu tunelu. Gdy wróg nieświadomy ruszył do szturmu wystrzał z działa spowodował istną
hekatombę.
Stosowanie dział i prochu spowodowało jeszcze inne zmiany, otóż należało wzmocnić baszty nie
wytrzymujące ostrzału. Dokonano tego dzięki pogrubieniu murów, częściowo zrezygnowano z baszt czworokątnych na rzecz owalnych i
okrągłych, znacznie bardziej wytrzymałych. Obniżono baszty przeznaczone na wieże armatnie, przez co wzrosła skuteczność, z czasem
zastosowano działa w przyziemiu, co z kolei utrudniało atakującym podejście pod mury. Na domiar tego wysunięto działa przed mury, na
specjalnie przystosowany parcham, czyli bremę poszerzoną i niekiedy, jak to było w Malborku wzmocnioną niskim murem ze strzelnicami.
Parcham dodatkowo był podzielony na odcinki poprzez mury przecinające go w poprzek. Powstawało zatem kolejne utrudnienie dla oblegających,
którzy wspomniane stanowiska na owym pasie umocnień musieli zdobywać od frontu, narażając się na silny ogień.
Ostatnią nowością było wzmocnienie wjazdu poprzez dodanie do budynku bramnego, małych wieżyczek
ze strzelnicami, także we wjazdach przez mury zewnętrzne.
Większość tych umocnień powstaje jednak w 2 poł. XV wieku a na pewno nie przed 1410, dopiero
bowiem Krzyżacy po oblężeniu Malborka, gdy stało się jasne jak niebezpieczne są działa, jako pierwsi w tej części Europy przystosowywać
zaczęli swoje zamki do potrzeb artylerii.
4. Zakończenie
Sztuka oblężnicza późnego średniowiecza była doskonałym przykładem tego, że to co dobre i sprawdzone
podlega małym modyfikacjom na przestrzeni dziejów, bowiem wiele ze sposobów jakie stosowali nasi przodkowie oblegając lub broniąc jakiejś
twierdzy, przenieśli z tradycji wieków wcześniejszych. Niewiele się zmieniło od czasów Asyryjczyków czy Rzymian, mistrzów tej sztuki wojennej.
Średniowiecze wiele czerpało ze wzorów antycznych, rozwijając i adaptując do nowych sytuacji militarnych sprawdzone wzorce.
Broń palna wprowadziła tylko niewielką rewolucję, choć być może nie można tu mówić o aż tak radykalnym
przewrocie, bowiem w początkowym okresie artyleria tylko wspomagała systemy wypracowane wcześniej. Jej rola jako rewolucji militarnej
przyjdzie dopiero w epoce nowożytnej.
5. Bibliografia
Żródło: Jana Długosza Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. 10-11, Warszawa 1982
Opracowania: B. Guerquin, Zamki w Polsce, Warszawa 1974. M. Arszyński, Budownictwo warowne Zakonu Krzyżackiego w Prusach (1230 - 1454), Toruń 1995. M. Goliński, Fortyfikacje miejskie Wrocławia XIII - XIV w., Studia i materiały do historii wojskowości, t. 29, 1986. Z. Pilarczyk, Obronność Poznania w latach 1253 - 1793, Warszawa - Poznań 1988.
Polska technika wojskowa do 1500 roku, pod red. A. Nadolskiego, Warszawa 1994.
Polskie tradycje wojskowe, pod red. J. Sikorskiego, Warszawa 1995.